W sieci nie jesteś anonimowy
Szkoła ma uczyć. Są więc pogadanki: o wszawicy, w owsicy, o poszanowaniu jedzenia, bo rzucają ziemniakami na stołówce, o poprawności języka, bo, kurwa, ciągle go kaleczą, o powstrzymaniu agresji, bo zęby sobie powybijają. O hejcie też jest. Na tyle, na ile dzieci to rozumieją.
Noszenie komórek do szkoły miało być ukłonem w stronę dorosłości. Dorosłości dzieci i rodziców. Bo to rodzice mieli przygotować dzieci na właściwą obsługę smartfona. Nie chodziło o zainstalowanie odpowiednich aplikacji czy sprawdzanie co przerwę co dziecko robi pisząc do niego SMSa. Przede wszystkim dziecko powinno wiedzieć, że nagrywanie innych powinno odbywać się za ich zgodą, a komentowanie w sposób obraźliwy wpisów na portalach społecznościowych nie jest dobrym pomysłem. Wyszło jak zwykle – dzieci znają obsługę urządzenia, potrafią grać w najnowsze gierki i słuchać muzyki, nie znają jednak ani zasad netykiety (a co to?) ani tym bardziej aspektów prawnych związanych z publikowaniem treści w Internecie. Bo teraz telefon właściwie nie służy do dzwonienia. A co się raz zobaczy to się nie odzobaczy.
– Mamo, a w szkole Darek ma telefon!
– I co nim robi?
– Gra na przerwach i robi filmiki.
– Jakie filmiki?
– W kiblu, jak inni chcą robić siku!
A Darek chodzi do pierwszej klasy…
Kolejnym problemem – tak, problemem! – jest posiadanie konta na portalach społecznościowych czy e-maila. Wiadomo: regulamin sobie, a życie sobie. Sporo jest dzieci już w pierwszej klasie, które korzysta z Facebooka, ogląda filmiki na YouTube z własnego konta czy posiada pocztę internetową. A wszystko to jest najczęściej niezgodne z zaakceptowanym regulaminem. Pozwalając na założenie konta swojemu dziecku pozwalamy na naginanie przepisów.
Największym jednak złem jest to, że zwykle nie uczymy jak korzystać z tych wszystkich zdobyczy technologii. Często jedyną blokadą rodzicielską nie jest specjalny program w urządzeniu, monitorujący sieć i blokujący zakazane treści, lecz zabranie smartfona, tableta czy kabla od komputera, bo dziecko za dużo czasu spędza przy ekranie albo opuściło się w szkole.
Co potem? Przecież z wypisywania głupot się wyrasta powiecie. No nie do końca. Jeszcze przed moim urlopem macierzyńskim szukaliśmy w pracy osoby na zastępstwo. Spłynęło całkiem sporo CV, ale aby odsiać plewy od zboża pokusiliśmy się na sprawdzenie profili osobowych w głównych portalach społecznościowych. Do dziś pamiętam, że jedna z kandydatek, chwaląca się biegłą znajomością dwóch języków i obsługi komputera, podpisywała wszystkie zdjęcia udostępnione w sieci tzw. pokoemoniastym pismem np. „Ja I mÓj WiElBłĄdEk”, „WiDoK nA pIrAmIdY” itd. Daliśmy jej szansę, zaprosiliśmy na rozmowę. Niestety realia nie pokrywały się z tym, co pisała oficjalnie: znajomość języka była komunikatywna tylko z pomocą translatora, a obsługa pakietu biurowego kończyła się na ogarnięciu w miarę edytora tekstu.
Wizerunek kreują nie tylko wielcy tego świata, ale także każdy z nas. Pokazując w sieci zdjęcia czy wpisując komentarze zastanówmy się, czy będziemy ich żałować za jakieś 10-20 lat. W sieci nie jesteś anonimowy. Tu nic nie ginie, tylko zmienia właściciela.
Fot. Michael Bentley, CC BY 2.0