Od serca

Za co kiedyś rodzice nie szli do więzienia

Moje dzieciństwo w latach 80- i 90-tych można byłoby skwitować jednym słowem: wolność. Moi rodzice pozwalali mi na beztroskie wałęsanie się po okolicznych łąkach, choć dziś pewnie mieliby za takie zachowanie policję na karku. Kto pozwoliłby teraz błąkać się w okolicy stawów 4-5-latce? No jakoś nie wyobrażam sobie Natki bawiącej się patykami w wodzie bez mojego nadzoru! Najśmieszniejsze jest to, że nie było 25 rodzajów rodzicielstwa, od RB po tresurę, a jeden model, pozwalający w miarę bezpiecznie eksplorować środowisko każdemu dziecku. Po prostu dzieci się wychowywało, by wyszli na ludzi. Teraz wiele rzeczy wiemy lepiej, więc wychowujemy lepiej, a lepiej oznacza zrezygnowanie z takich ryzykownych zachowań jak:

Jeżdżenie na przyczepie ciągnika czy nawet w bagażniku samochodu

Chyba każdy, kto bywał choćby u babci czy cioci na wsi, ma wspomnienie powolnej jazdy wyładowanym aż do nieba wozem z sianem. Gdzieś na szczycie tej kupki, zaraz obok wbitych wideł. Wprawdzie ciągnik czy koń nie osiągał zawrotnej szybkości, ale upadek dla malucha z tej wysokości nie skończyłby się tylko stłuczeniem. Dziś mam palpitację, kiedy córka chce wsiąść na pustą przyczepę, która nigdzie nie ma zamiaru nawet jechać. Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że to, co robię, jest niebezpieczne. Mąż zaś opowiada, ze niejeden z jego znajomych, kiedy nie zmieścił się w samochodzie kogoś, kto jechał nad jezioro, trafiał do przepastnego bagażnika Fiata 125p czy czt innego Poloneza, by podjechać kilka kilometrów w niekoniecznie komfortowych i na pewno niebezpiecznych warunkach. Dziś nawet na mnie patrzą dziwnie, choć jestem właścicielem auta 7-osobowego, przystosowanego całkowicie do takiej liczby osób, a który dwójkę dzieci ładuje tylnymi drzwiami z gromkim zawołaniem „do bagażnika!”.

Pozostawianie dziecka w samochodzie albo w wózku przed sklepem

Może i nie było kiedyś hipermarketów, gdzie na długie godziny znikał rodzic. Zwykle mama zostawiała nas w samochodzie, wpadała do sklepu i jeszcze szybciej z niego z zakupami wypadała. Czekałam w samochodzie, moja siostra czekała. Każdy, kto miał samochód czekał. Wariowaliśmy, opowiadaliśmy sobie historie, śpiewaliśmy, bo radio rozładowywało akumulator. Jeśli byliśmy grzeczni to w zakupowej torbie czekał na nas jakiś lizak. Samochody się nie przegrzewały, bo okna były wiecznie otwarte z braku klimatyzacji. Gorzej jeśli chciało się siku.

Pozostawianie dziecka samego w domu

Dzieci zostawały same w domu, bo trzeba było zrobić zakupy, a zimno i pada, zimno i pada. Małe, duże, większe. Zostawały same, bo trzeba było coś załatwić, gdzieś wyjść, a przecież babcia czy sąsiad jest obok. Rodzice wiedzieli, że nie będę używać kuchenki gazowej, więc co mogłoby się stać? Mogłam jeść nieograniczone ilości kogla-mogla bez uprzedniego mycia jajek (dziś też nie do pomyślenia!), pomalować się cieniami mamy czy zjeść czekoladę zamiast znienawidzonego krupniku. Rodzice nie mieli komórki. Ba, nie było nawet telefonu stacjonarnego! A nawet jakby był i tak bym o cieniach i czekoladzie nie powiedziała.

Brak kasku rowerowego i motorowego

Jazda motorem wciśnięta ciasno pomiędzy prowadzącego pojazd tatę i siedzącą z tyłu mamę? Jasne, że tak i że bez kasku. Pierwsza prosta na rowerze bez kółek? Jasne, że bez kasku, choć skończyłam na drzewie. Nawet nie wiem, czy wtedy jakieś były. Łyżwy i rolki, za duże, bo od starszych kolegów pożyczone. Pewnie, bez kasku i ochraniaczach i jeszcze dorzućmy do tego zmarznięte jezioro albo staw. Wyboista droga, leśne wertepy, śliski zjazd – tam się było! Czasem i w częściach, ale było.

Brak pasów bezpieczeństwa, że o fotelikach nie wspomnę

Powiedzmy sobie szczerze, że Maluchy i Syrenki może nie stanowiły takiego samego zagrożenia ze swoim brakiem pasów na tylnej kanapie jakby stanowiły dziś. Rozwijały prędkości zbliżone do jazdy rowerem z górki, z tą różnicą, że jak padał deszcz, to głowy były suche (nogi nie zawsze, bo i czasem podłoga była dziurawa). Dzieci mogły dowolnie zmieniać miejsca, spać na leżąco czy nawet jechać na kolanach rodzica.

Chodzenie po mieście samodzielnie

Mieszkałam na wsi, więc nie mam zbyt wielu wspomnień z biegania samodzielnie po mieście. Jednak już dziś widzę różnicę: po mnie nie trzeba było przychodzić do szkoły, sama wracałam już w pierwszej klasie, co nie jest teraz wcale normą. Inne, mieszkające i kilka kilometrów od szkoły dzieci, także przychodziły i wracały samodzielnie. Bez trudu jeździłam bez karty rowerowej, której nie miał nikt, ale jeździć umiał już 5-late, rowerem do koleżanki na drugim końcu miejscowości. Odprowadzałyśmy się godzinami, a latem jeździłyśmy same nad jezioro. Pamiętam jak dziś, że i w mieście miałam odrobinę wolności: w Sopocie razem z kuzynką chadzałyśmy na lody do Włocha czy nawet na plażę. Ile miałam lat? Nie wiem, ale dziś takich małych dzieci raczej nie widuje się bez rodzica nawet na placu zabaw.

Kupowanie alkoholu i papierosów

Ostatnio zszokowało mnie kiedy, na oko, 12-latek wparował do sklepu z torbą butelek piwa do zwrotu, zamówił tyle, co oddał, zapłacił i wyszedł. Bez sprawdzania dowodu, bo przecież każdy go zna. Każdy też wie, że jego rodzice lubią sobie wieczorem piwko wypić, jak w większości domów w miejscowości, w której teraz mieszkam. Nie twierdzę, że to dobrze, ale czy i my, dzieci lat 80-tych czy 90-tych nie kupowaliśmy nigdy tacie papierosów? Ba, co roku mój jeden dziadek dostawał paczkę Popularnych w prezencie, a drugi drewnianą fifkę do plenia, bo stara się zużyła.


Bawiliśmy się do zmierzchu na podwórku. W berka, chowanego, podchody, gumę, skakankę. Bawiliśmy się z grzecznymi i niegrzecznymi dziećmi. Turlaliśmy po trawie, chodziliśmy po zaspach, taplaliśmy w kałużach. Budowaliśmy domki w zaroślach i igloo ze zmrożonego śniegu. Bez zasad, bez GPS-a na nadgarstku. I choć rozumiem, dlaczego rzeczy się zmieniły, muszę powiedzieć, że jestem niesamowicie szczęśliwa, że mam te słodkie, beztroskie fragmenty w pamięci. Może po prostu mam szczęście, że udało mi się przeżyć dzieciństwo lat 80-tych, ale… czy to nie były fajne chwile?

Fot. Rob Briscoe, CC BY 2.0