Czego nauczyły mnie moje dzieci kiedy chciałam krzyczeć
Czasem jest tak, że dziecko nie może znaleźć słów, więc pisze. Kiedyś ja pisałam po kłótniach z moja mamą długie listy, które wkładałam pod poduszkę. Potem długo rozmawialiśmy o tym wszystkim, czego nie dałabym rady powiedzieć. Dziś moje dzieci zostawiają mi karteczki. Czasem jest to „zaszyj to!” i dołączone ubranie lalki, czasem coś miłego jak „cieszę się, że zawsze jest przy mnie, nawet gdy mam kłopoty”. Tyle, że nie zawsze byłam…
Byłam krzykiem
Nigdy nie planowałam taka być, ale byłam krzykiem. Nie zdarzało się to często, ale było ekstremalne – jak przepełniony balon, który nagle wybucha w pustym pomieszczeniu i sprawia, że wszyscy są przerażeni. Co sprawiało, że robiłam się krzykliwa? Czy to, że córka próbowała wsypać płatki śniadaniowe i przypadkowo rozrzuciła całe pudełko na blat kuchenny? Dlatego, że upuściła i roztrzaskała mojego specjalnego szklanego anioła na drewnianej podłodze po tym, jak powiedziałam jej, że ma go nie dotykać? Czy chodziło o to, że maluchy walczyły ze snem, kiedy to ja najbardziej potrzebowałam snu? A może to dlatego, że rodzeństwo walczyło o dla mnie mało znaczące rzeczy, na przykład o to, kto pierwszy wysiądzie z samochodu lub kto dostanie pierwszy talerz z obiadem?
Tak, to właśnie te rzeczy – normalne wypadki i typowe dziecięce problemy. Postawy, które irytowały mnie do tego stopnia, że traciłam kontrolę nad sobą.
To nie jest łatwe do przyznania, ale prawdę mówiąc, nienawidziłam siebie w takich chwilach. I nadal, kiedy mi się zdarzy krzyknąć, nie jestem z siebie dumna. Co się ze mną stało, że potrzebowałam krzykiem wpłynąć na moją gromadkę drogich małych ludzi, których kochałam bardziej niż życie?
Powiem ci, co się ze mną stało
Nadmierne korzystanie z telefonu, przeciążenie zobowiązań, wielostronicowe listy zadań do wykonania i dążenie do zdążenia z wszystkim, zadowolenia wszystkich pochłonęły mnie. A krzyczenie na ludzi, których kochałem, było bezpośrednim skutkiem utraty kontroli, którą czułam i nadal często czuję w swoim życiu.
To musiało się rozpaść. Ja musiałam się rozpaść. Rozpadłam się więc za zamkniętymi drzwiami w towarzystwie ludzi, którzy byli dla mnie najważniejsi. Którzy mi wybaczą.
Pewnego pamiętnego dnia…
Moja starsza córka ustała na stołku i sięgała po coś wysoko w szafce, kiedy przypadkowo wyrzuciła na podłogę całą torbę ryżu. Gdy milion drobnych ziarenek rozsypało się na podłodze jak deszcz, oczy mojego dziecka wypełniły się łzami. I wtedy to zobaczyłam – strach w jej oczach, gdy przygotowywała się na tyradę matki.
Boi się mnie, pomyślałam z najbardziej bolesną świadomością, jaką można sobie wyobrazić. Moje kilkuletnie dziecko boi się mojej reakcji na jej niewinny błąd. Z głębokim smutkiem zdałam sobie sprawę, że nie chciałam, aby moje dzieci dorastały z tą matką.
To trwało długo
W ciągu kilku tygodni od tego epizodu przeżyłam przełom. Moment bolesnej świadomości pchnął mnie w podróż w głąb siebie, aby uwolnić się od rozproszenia i pojąć, co naprawdę ma znaczenie. To było pięć i pół roku temu. Siedem i pół roku powolnego zmniejszania nadmiaru i elektronicznego rozpraszania w moim życiu… To dlatego tak trudno się ze mną skontaktować telefonicznie. Siedem i pół roku uwalniania się od nieosiągalnego standardu doskonałości i presji społecznej, by „zrobić wszystko”.
Jak jest dziś?
Kiedy uwolniłam się od wewnętrznych i zewnętrznych rozpraszaczy, złość i stres, które piętrzyły się we mnie, powoli się rozproszyły. Z mniejszym obciążeniem mogłam reagować na błędy i wykroczenia moich dzieci w spokojniejszy, współczujący i rozsądniejszy sposób.
Powiedziałam na przykład: To tylko sok malinowy. Możesz go zetrzeć, a blat będzie jak nowy , zamiast wydać z siebie pełne irytacji westchnienie i przewrócenie oczami na dokładkę).
Zaproponowałem, że będę trzymać szufelkę, podczas gdy dziecko zamiatało morze czekoladowych kulek, które pokrywało podłogę, zamiast stać nad nią z wyrazem dezaprobaty i skrajnej irytacji.
Pomogłam synowi przemyśleć, gdzie mógł odłożyć okulary, zamiast zawstydzić go za to, że jest tak nieodpowiedzialny.
A w chwilach, kiedy zwykłe wyczerpanie i nieustanne jęki sprawiały, że wychodziłam z siebie, szłam do łazienki, zamykałam drzwi i dawałam sobie chwilę na wydech by przypomnieć sobie, że są dziećmi, a dzieci popełniają błędy. Tak jak ja. Mam mniej z dziecka, ale w kwestii wychowania dzieci wiem tyle co dzieci o otaczającym je świecie i mam równie mierne doświadczenie.
fot. Julien Chatelain, CC BY-SA 2.0
Co teraz?
Myślicie, że jestem oazą spokoju? Nic bardziej mylnego. Może i z czasem strach, który kiedyś płonął w oczach moich dzieci, kiedy miały kłopoty, zniknął. Może i nie jestem już wrogiem, przed którym chce się uciec i ukryć. Ale nie jestem i zapewne nie będę ideałem. Choćby niedawno. Środa to dla mnie dzień spędzony w samochodzie, bo Kinia ma karate, na które je zawożę. Starałam się zdążyć z kolejnymi zleceniami przed przyjściem Natki ze szkoły, obiadem przed przyjściem Kini i Artiego. Akurat poprawiałam coś na komputerze, kiedy ekran pokryła czerń. To nie przerwa w dostawie prądy ani zgon UPS-a. To coś z dyskiem, bo obudowa podejrzanie dymiła. Dyskiem, na którym miałam już przygotowane teksty, zdjęcia, drafty. Na którym trzymam umowy, rachunki, ciekawe e-booki. W tym momencie poczułem przytłaczającą chęć krzyczenia. Kiedy zdałem sobie sprawę, że nigdy nie odzyskam pracy, którą wykonałam przez w sumie ostatnie miesiące, że zginą wszystkie zapisane zdjęcia mojej rodziny, które tylko raz do roku wywoływałam, chciałam płakać – ale jeszcze bardziej chciałam się wściekać.
Ale nie mogłem, ponieważ nadszedł czas, aby odebrać dzieci ze szkoły i zabrać na trening. Z wielką powściągliwością przypomniałam sobie, że może być dużo, dużo gorszych problemów niż to. Wtedy powiedziałam sobie, że nie mogę teraz nic zrobić z tym problemem.
Co się stało, mamo?
Kiedy moje dziewczynki wsiadły do samochodu, od razu zorientowały się, że coś jest nie tak. „Co się stało, mamo?” – spytały jednogłośnie po jednym spojrzeniu na moją szarą twarz. Miałam ochotę krzyczeć „Straciłam wiele dni pracy!”. Miałam ochotę uderzać pięścią w kierownicę, bo siedzenie w aucie było ostatnim miejscem, w którym chciałam być w tym momencie. Chciałem wrócić do domu, a nie zabrać dzieci ma karate, walczyć z obostrzeniami w szkole, która łaskawie w czasie pandemii przyjęła na siebie treningi Kini… Ale zamiast tego spokojnie powiedziałam: „Mam teraz mały problem z sobą i swoją pracą. I nie chcę rozmawiać teraz, ponieważ czuję się bardzo sfrustrowana ”.
„Przepraszamy” – powiedziała Kinia, najstarsza z nich obu. A potem, jakby wiedziały, że potrzebuję przestrzeni, były cicho aż do sali treningowej. Dzieci i ja spędzaliśmy resztę dnia razem, choć był cichszy niż zwykle, nie krzyczałam i starałam się powstrzymać od myślenia o kwestii komputera.
Wreszcie dzień dobiegł końca. Położyłam Natkę do łóżka i leżałam obok mojej najstarszej córki, by porozmawiać na koniec dnia. Taki nasz wieczorny krótki rytuał.
„Czy myślisz, że odzyskasz wszystko?” – zapytała cicho moja córka.
I wtedy zacząłem płakać – nie tyle nad utratą danych, wiedziałem, że pewnie mąż większość z nich odzyska. Ku mojemu zdziwieniu moje dziecko wyciągnęło rękę i delikatnie pogłaskało moje włosy. Powiedziała uspokajające słowa, takie jak: „Komputery mogą być tak frustrujące” i „Mogłabym wynaleźć maszynę czasu, aby sprawdzić, czy uda mi się zgrać wszystko na pendrive’a zanim komputer się popsuje”. I wreszcie: „ Pomogę ci!”.
W czasie moich „kłopotów” była tam, cierpliwa i współczująca osoba, która nie pomyślałaby o kopnięciu mnie, kiedy już byłam przygnębiona. Moje dziecko nie nauczyłoby się tej empatycznej odpowiedzi, gdybym pozostała krzykiem. Ponieważ krzyk przerywa komunikację; zrywa więź; powoduje, że ludzie się rozdzielają – zamiast zbliżać.
„cieszę się, że zawsze jest przy mnie, nawet gdy mam kłopoty”
Moje dziecko napisało to o mnie, kobiecie, która przeszła przez trudny okres, z którego nie jest dumna, ale od której się nauczyła. A w słowach mojej córki widzę nadzieję dla innych. Bo najważniejsze, że… nie jest za późno, aby przestać krzyczeć. Dzieci wybaczają, zwłaszcza jeśli widzą, że osoba, którą kochają, próbuje się zmienić. Najważniejsze jest to, że życie jest zbyt krótkie, aby denerwować się rozlanymi płatkami zbożowymi i zgubionymi butami. Ważne jest, że bez względu na to, co wydarzyło się wczoraj, dziś jest nowy dzień.
Dziś możemy wybrać spokojną odpowiedź, pokojowy sposób komunikacji.
Robiąc to, możemy uczyć nasze dzieci, że pokój i spokój buduje mosty – mosty, które mogą nas unieść w trudnych chwilach.