Od serca

Jak to jest wychowywać bez pomocy wioski

Jest 7 rano, lata 90-te. Powinnam wcinać już nieśmiertelne kanapki z dżemem na śniadanie i ubierać się powoli do szkoły, ale leżę w łóżku dalej. Mam gorączkę. Nie byłam najzdrowszym dzieckiem i standardowe przeziębienie na sezon musiało mi się przydarzyć. Ale nie było to problemem. Zaraz obok nas mieszkała moja ukochana babcia, która nie tylko potrafiła opatulić najgrubszą pierzyną czy zrobić mleko z miodem, ale i wstrętny syrop z cebuli, który, o dziwo, działał. Moja mama mogła iść spokojna o mnie i o siebie do pracy, bo mieliśmy swoją małą wioskę do wychowywania mnie.

Wioska we wiosce

Zakrzyknie ten i ów, że jestem z wioski, więc było inaczej. Ale wcale nie miejsce życia powodowało tą bliskość, to uczucie wspólnego dbania o rozwój dziecka. Wiele moich koleżanek z miasta także miało babcie w pobliżu, a te, które nie miały, jeździły na całe wakacje do cioć, babć czy innych znajomych na wieś, albo, jak ja, do miasta właśnie. Znam przypadki, kiedy to dziecko kilka lat przebywało nawet na drugim końcu Polski, u babci, bo rodzice nie mieli jak odbierać go z przedszkola albo nie chcieli dawać do przyzakładowego żłobka. Choć i tak częściej znajdowała się w pobliżu jakaś sąsiadka, która potrafiła odebrać dziecko, przypilnować, pójść na spacer, a w przypadku choroby nawet pójść po zakupy. Zawsze była jakaś dodatkowa ręka do pomocy, ramię do podparcia czy dom, do którego wchodziło się bez pukania.

Nie mam wioski

Arti był dzieckiem żłobkowym, które często chorowało. Jedyny żłobek prywatny, bo na państwowy byliśmy za bogaci, zbyt małżeńscy i za mało dzietni, poza tym i tak miejsc jak na łąkarstwo, był na drugim końcu miasta. Nie mając jeszcze samochodu musiałam już o 6 jechać autobusem na koniec miasta, doczłapać się z synem w nosidle do żłobka, a później, już innym, jechać jeszcze w inny rejon, gdzie pracowałam. Gorączka z rana powodowała, że musiałam brać opiekuńcze. Czasem było to dwa tygodnie z tygodniową przerwą na nabycie nowej choroby. Wyjście do kina? Tylko na nocny maraton, kiedy dziecko spało i czuwał nad nim ojciec. I tylko w pojedynkę. Zakupy? Chwała za całodobowe sklepy! Uwielbiłam robić sprawunki po 23:00, kiedy nie było kolejek do kas w hipermarkecie. Ale już szalone buszowanie po przymierzalniach było nie dla mnie. Nie było nikogo, kto mógłby odebrać wcześniej dziecko z przedszkola czy żłobka, kiedy np. musiałam dłużej zostać w pracy. Nie było nikogo, kto przypilnowałby mi je w czasie, kiedy musiałam wystać swoje w rejestracji do lekarza, bo telefony tak rzadko są tam odbierane. Nikogo. Sama sobie musiałam być całą wioską.

Samowystarczalność w bezwioskowości

Wiem, że nie każdy tak ma i być może moja słaba zdolność do zawierania nowych znajomości też ma wiele tu do rzeczy. Najczęściej nadal dzieci mieszkają blisko rodziców, ot, te 20-30 kilometrów, a nie kilkaset. Wtedy można poprosić o pomoc jeśli sami nie pracują i mają tyle sił, by zająć się wnukami. Czasem gdzieś w pobliżu mieszka koleżanka czy ciocia, która odbierze dziecko z przedszkola. Zawsze można się umówić, że w parzyste dni ja zajmuję się po lekcjach dziećmi, a w nieparzyste – jakaś inna mama. Ale jak nie ma nikogo, jak jest się nowym w miejscowości, a czasem i kraju, to rodzina staje się jedyną wioską, na którą możesz liczyć. A dokładniej Ty i czasem ojciec, bo i o to czasem trudno w dobie powszechnych rozwodów, pracy w delegacji czy zarabianiem na emigracji.

Brak wioski to nie tylko ręce pełne roboty szczególnie na urlopie, nie tylko wieczna absencja w pracy, bo wakacje, ferie, święta, chore dziecko, brak drzemki podczas ciąży czy snu w czasie grypy. To przede wszystkim samotność. Smutna jest taka bezwioskowa społeczność. Tęsknisz za rodziną nawet jeśli jako nastolatka nie dogadywaliście się ze sobą. Z chęcią znowu byś spotkała się z kuzynostwem czy ciotką, której jeszcze niedawno rady i historie wolałaś zagłuszać muzyką w słuchawkach. Tęsknisz za tym, co sama miałaś. Tęsknisz za tym, czego Twoje dzieci mieć nie będą. I za tym, czego Ty jako matka mieć nie możesz. Samowystarczalność nie zawsze jest najlepszą drogą.

Fot. Yolanda, CC BY-SA 2.0