Łódka na środku jeziora
Piękna złota jesień nastraja do spacerów. Całe rodziny biegają po parku, zbierają kasztany i żołędzie, kolorowe liście klonu. Kaczki zbierają się w stada, pewnie niedługo odlecą na południe. Wyszliśmy i my. Szczególnie urokliwe jest małe jeziorko w pobliżu naszego domu. W środku lasu, ciche i spokojne.
Tego dnia nie byliśmy tam sami. Na środku jeziora bujała się mała łódka rybacka, a w niej rodzina: matka, ojciec i syn. Wszyscy z wędkami jak na prawdziwych fanów świeżo złowionej rybki przystało. Maluch ochoczo machał kijem, płosząc przy tym stada wodnego ptactwa, które skryło się w szuwarach. Jego perlisty śmiech słychać było aż na brzegu. Nati też chciała tak popływać, lecz my nie mieliśmy łódki, a wypożyczalnia o tej porze roku była już zamknięta.
Rzucaliśmy właśnie kamykami do wody, kiedy z oddali usłyszeliśmy krzyk. Dopiero teraz zauważyliśmy, że w łódce został sam ojciec. Patrzył w panice to po prawej, to po lewej burcie i nie wiedział co ma zrobić. Dla nas było zbyt daleko, by pomóc. Mogliśmy tylko zadzwonić po pogotowie. Nasz spacer się skończył w momencie przybycia jeszcze straży pożarnej i nurków. Nie chciałam, by dzieci to oglądały, chociaż Arti aż piszczal na widok wozów strażackich. Zostawiliśmy służby ratownicze i wędkarza, mamroczącego pod nosem „oni nie umieli pływać, oni nie umieli pływać”.
Na drug dzień w lokalnej gazecie ukazał się artykuł o topielcach. Rzeczywiście nie umieli pływać. Kobieta zachwiała się i wpadła z jednej strony łódki, chłopczyk z drugiej. W tym samym momencie. Ojciec mógł ratować tylko jedno z nich, jednak nie wiedział które. Jego niezdecydowanie kosztowało dwa życia. Jednak czy uratowałby jakiekolwiek? Tego nikt nie wie.
Spytałam męża co zrobiłby w takiej sytuacji. Milczał. Na szczęście ja potrafię pływać.
Spytałam męża co zrobiłby, jeśli zaszłabym w ciążę, która zagrażałaby mojemu życiu. Milczał. Ja też. Bo nie wiem.