Nikt nie widzi słoni
Często widujecie słonie? Ja nie za bardzo. Nie tylko dlatego, że do ZOO mam daleko. Także dlatego, że niektóre są niewidzialne. Zapytacie: „o co chodzi?”. Zaraz wytłumaczę na przykładzie książki Katarzyny Wierzbickiej „Nikt nie widzi słoni”.
Krótko o fabule
Słoń jaki jest każdy niby widzi: uszy słoniowe, trąba słoniowa, cztery słoniowe nogi, ogonek. Całkiem pokaźny i pewnie gdyby mówił co rano „dzień dobry”, to by było to głośne pozdrowienie. Ale słoń z książki Katarzyny Wierzbickiej jest trochę inny. Trochę, bo pomimo posiadania słoniowej postaci, nikt go nie zauważa. Nie żeby był cichy, oj, to to nie. Potrafi się odezwać, potrącić coś w sklepie. Ogólnie jest, ale jakby go nie było. Przez to jest bardzo samotny. Przecież niewidzialnych przyjaciół mają najwyżej maluchy z przedszkola, a nie np. dorośli. A Słoń z tych dorosłych właśnie, bo lubi pić rankiem herbatę i czytać gazetę.
Tenże Słoń znalazł jednak kogoś, z kim może pobyć trochę czasu. Była to Słonica, która cierpiała z powodu zbytniego przyciągania uwagi właśnie. Jednak nawet zamiana miejscami nie zmieniła zbyt wiele w życiu Słonia, a dopiero wspólne życie ze Słonicą, gdzieś daleko od ludzkich oczu.
Jak to w związkach bywa – pojawiło się dziecko, małe słoniątko. Słoniątko, które było tak samo jak rodzice niewidzialne (bo muszę dodać, że w mieście Słonica stała się równie niewidzialna jak Słoń). Jednak mama i tato nie chcieli takiego smutnego, samotnego dzieciństwa dla swojego dziecka, jak sami mieli. Nie potrafili też pomóc maluchowi.
Czemu opowieść o słoniach jest taka ważna?
Niejeden raz widywałam, jak jakieś dziecko staje się niewidzialne. Czasem właściwie nie wiem dlaczego. Ot, choćby sytuacja z niedawnego weekendu, kiedy i do Natki, i do Kini przyszły koleżanki. Po dwie do każdej, z tym, że znały się tylko dwie razem, a reszta była spoza grona wspólnych znajomych. Z bólem serca widziałam, jak same odsuwają się od bawiących się w miarę zgodnie dziewczynek. Bo były nowe, jeszcze nieznane. Może trochę bały się, wstydziły. może spodziewały się czego innego, stuprocentowej uwagi. Nieważne, naprawdę stały się po chwili niewidzialne.
Jak wyjść z niewidzialności?
Autorka podpowiada, że wcale nie trzeba się zmieniać, jeśli czujemy się niczym niewidzialny słoń. Bo nic na siłę. Zawsze znajdzie się ktoś, z kim można spędzić trochę czasu, być może nawet zbudować przyjaźń. Tym kimś może być inne dziecko, może bardziej empatyczne lub odważne, które weźmie za rękę i wprowadzi w krąg znajomych czy też samo zacznie bawić się z tym niewidzialnym. Może to być dorosły, który porozmawia z niewidzialnym maluchem, zachęcając je do np. wymyślenia własnej zabawy.
Jak nie tworzyć dzieci, które nie widzą innych?
Wydawałoby się, że wystarczy rozmawiać o tolerancji. Bo to nie tylko kwestia zrozumienia, że ktoś ma inny kolor skóry, narodowość, religię, sprawność. To także zrozumienie dla inności w postrzeganiu świata, różnic w emocjach. Ale to nie wszystko: my, dorośli musimy dawać przykład. Nie chodzi tu o pogadanki i wykłady o równouprawnieniu, ale o gesty z nim związane. Tak samo uczę, by Arti przepuszczał w drzwiach dziewczynki, jak mężczyznę z wielką paczką. Kini tłumaczę, że bez problemu może się bawić z chłopcami i nie znaczy to, że musi się w którymś zakochać. Natce, że są osoby, które zwyczajnie mogą być głośniejsze, bardziej ruchliwe, nawet czasem denerwujące, ale da się z nimi dogadać, choć kosztuje to więcej wysiłku. Jeśli marudzimy na dzieci z ADHD, komentujemy cudzą rubensowską figurę czy śmiejemy się ze sposobu mówienia kogoś spoza Polski, to dajemy do zrozumienia, że można szydzić innych, pogardzać nimi. Bo przecież są inni niż my – my, którzy uważamy się za tych normalnych. To uwidacznia też Katarzyna Wierzbicka w „Nikt nie widzi słoni”. Dzieci dokuczające Słoniczce powtarzają przecież słowa dorosłych.
Czy polecam książkę?
Jest to raczej lektura dla młodszych dzieci, przedszkolaków i uczniów pierwszych klas podstawówki. Krótka i treściwa, pisana prostym, dziecięcym językiem, jakim autorka umie się wyśmienicie posługiwać (zobaczcie jej inną książkę „Elf do zadań specjalnych”). Najlepiej, jeśli czyta ją rodzic z dzieckiem, gdyż może się dzięki temu wytworzyć naprawdę ciekawa rozmowa o tolerancji. Warto zwrócić tez uwagę na przepiękne ilustracje Agi Gaj. Ta książka mogłaby znaleźć się nie tylko na dziecięcych półkach w domach, ale i w szkolnej bibliotece.