Odciąganie mleka laktatorem – poradnik dla pracujących mam
Wprawdzie macierzyński obecnie to aż rok czasu, ale są mamy, które nie mogą sobie pozwolić na tak długi urlop z dzieckiem i wracają wcześniej do pracy. Wszystko jest cacy kiedy dziecko bez problemów aklimatyzuje się do opieki przez inną osobą czy picie z butelki mleka modyfikowanego. Co jednak jeśli musimy odciągać mleko laktatorem w pracy?
Przepisy prawne
Uprawnienia kobiety związane z karmieniem dziecka piersią określone są wprost w Kodeksie pracy. Zgodnie z nim przerwa na karmienie dziecka piersią jest wliczana do czasu pracy i jest zależna od tego ile godzin dziennie pracuje kobieta. Jeśli 4-6 godzin to przysługuje jej jedna przerwa, jeśli dłużej – dwie. Długość przerw uzależniona jest od liczby dzieci karmionych piersią: na jedno dziecko 30 minut, na więcej – 45 minut. Ba, przepisy regulują też fakt, że kobieta może karmić piersią nie swoje dziecko – i przysługuje jej także wtedy przerwa. To kobieta decyduje kiedy takie przerwy mają się odbywać i czy łącznie czy oddzielnie. Ponadto przepis nie wymaga zaświadczenia lekarskiego, ze dziecko karmione jest piersią – wystarczy oświadczenie pracownicy o fakcie karmienia piersią. Mimo wszystko pracodawca może zażądać zaświadczenia lekarskiego potwierdzające ten fakt.
Praktyka
O ile z uzyskaniem przepisowych przerw na karmienie piersią zwykle firmy przestrzegają, o tyle trudno jest praktycznie podczas takiej przerwy w ciągu dnia tą piersią karmić. 30 minut zwykle nie wystarczy np. na dojazd do domu i nakarmienie dziecka. Zostaje albo zatrudnianie kogoś kto dziecko przyprowadzi do pracy albo mozolne odciąganie mleka laktatorem.
Jako matka dziecka, które nie chciało pić mleka modyfikowanego czy jeść kaszek, skazana byłam na dwukrotne w ciągu dnia odciąganie mleka, magazynowanie go i dostarczanie do żłobka. Aby opiekunki w żłobku mogły karmić dziecko moim mlekiem musiałam także złożyć stosowne oświadczenie w żłobku.
Jakie napotkałam problemy podczas całego okresu karmienia dziecka piersią (karmiłam 15 miesięcy)? Przede wszystkim brakowało mi miejsca w pracy, w którym mogę spokojnie i w miarę intymnie przebywać. Nie chciałam ani widokiem piersi, o wiele bardziej eksponowanej niż podczas karmienia dziecka, kogokolwiek rozpraszał czy zgorszył, a dźwięki laktatora też nie należą do pożądanych. Jedynym miejscem, w którym mogłam spokojnie posiedzieć z laktatorem w ręce było niestety WC. Mogłam tam odciągać mleko ze spokojną głową o to, że nikt mi nie przeszkodzi,bo drzwi zamykałam na klucz i nie musiałam przy tym nikogo ze swojego stanowiska pracy wyganiać. O ile w centrach handlowych są specjalne pokoje do karmienia piersią, o tyle nikt w biurach czy zakładach pracy nie pomyślał o tym, że są matki karmiące piersią. I tak pompowałam dwa razy dziennie najlepszy pokarm dla mojego dziecka w miejscu, gdzie śmierdziało moczem i kałem.
Mleko odciągać musiałam nie tylko z powodu apetytu dziecka, ale także produktywności moich piersi. Siedem godzin bez opróżniania piersi początkowo oznaczałoby dla mnie nie tylko przeciekające wkładki laktacyjne, plamy od mleka na bluzce, ale także bolesne zastoje. Sytuacja poprawiła się dopiero jak w moich piersiach było na tyle mało mleka, że mogłam wychodzić godzinę wcześniej i nakarmić w żłobku córkę zaraz po jej odebraniu. Wtedy nie potrzebowałam już wspomagać się laktatorem.
Kolejnym problemem było przechowywanie mleka. Nie mogłam przecież przez tyle godzin trzymać go w szafce obok komputera, bo by się zepsuło. Jedynym wyjściem było korzystanie z pracowniczej lodówki, co niekoniecznie było komfortową sytuacją Na szczęście słoiczek podpisałam i nikomu nie przyszło na myśl, by dolać sobie mojego mleka do porannej kawy. Za to na pytanie „macie mleko?” zawsze mogłam odpowiedzieć, że mam.
A jak wyglądała Wasza mleczna droga w pracy?
Fot. Hamish Darby, CC BY 2.0