Patrzę… a tam jedynka za brak zadania domowego. Czy to zgodne z prawem?
Głośno ostatnio o swobodach obywatelskich wszelkiej maści, ale ja pochylę się nad problemem jedynek za brak zadania domowego, które nagminnie są stawiane w szkole. Ba, moje dzieci, zwłaszcza syn, nie są od tego problemu wolni. Jak to z tymi zadaniami domowymi jest?
Czy nauczyciele mogą oceniać prace domowe?
Ustawa o systemie oświaty nie mówi o pracach domowych. Art. 44b Ustawy mówi tylko i aż o tym, co podlega ocenie w szkole. A podlegają osiągnięcia edukacyjne i zachowanie ucznia. Wprawdzie praca domowa nie jest żadnym osiągnięciem edukacyjnym, ale może być już sposobem na sprawdzenie poziomu wiedzy. Tu nie działają więc żadne przepisy, a ustalenia z nauczycielem czy panujące w szkole.
Dodatkowo ten artykuł jest rozwinięty w paragrafie 12 rozporządzenia dotyczącego oceniania w szkole. W tych wszystkich przepisach jest jasno napisane, że ocenia się w szkole, zachowanie (osobno) oraz wiedzę ucznia w odniesieniu do zakresu wskazanego w podstawie programowej. W związku z powyższym nie można w szkole oceniać za brak tornistra, kapci, kredek, zeszytu, książki oraz pracy domowej. Takie ocenianie jest niezgodne z ustawą.
A jeśli dodać, że zgodnie z art. 31 ust. 2 konstytucji „nikogo nie można zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje” to wychodzi na to, że prace domowe są całkowicie dla chętnych. A za chęci, a raczej za jej brak, jedynki się nie stawia. Za to nieodrobione lekcje mogą ewentualnie wpłynąć na ocenę z zachowania – wyjaśnia.
Co na to Ministerstwo Edukacji?
Rzecznik Praw Obywatelskich zgłosił się do Ministerstwa Edukacji o zajęcie stanowiska w stosunku ogólnie do nadmiernego zadania prac domowych. Odpowiedź była dość lakoniczna: prace domowe wspomagają nauczanie, ale tylko wtedy, kiedy dotyczą już przerobionego i zrozumianego przez ucznia materiału. Nauczyciel nie może więc zadawać jako pracę domową np. przerobienia nowego działu samodzielnie. Więcej – Odpowiedź podsekretarza stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej – z upoważnienia ministra – na interpelację nr 22503 w sprawie dyskusyjnego sposobu oceniania uczniów praktykowanego przez niektórych nauczycieli.
Fot. vazovsky, CC BY-SA 2.0
Co zamiast?
Mam o tyle dobrą sytuację, że szkoła, do której należą moje dzieci, nie przeładowuje ich zadaniami. Jest ich mało i zwykle mają je ci, którzy nie zdążyli np. na lekcji wszystkiego policzyć czy napisać. Oczywiście dotyczy to młodszych dziewczynek, jeszcze będących w klasach 1-3. Tu też nie ma ocen jako takich. Inaczej jest już w wyższych klasach. Są zadania, ale nigdy z dnia na dzień (poza matematyką, bo ona i tak jest codziennie), nie jest ich wcale dużo i nigdy nie ma zadań zadawanych na weekend. Dzięki temu dzieci uczą się w domu, ale mają też czas dla siebie, na wypoczynek czy hobby. Tak więc można, jeśli tylko się chce. Zostaje tylko to nieszczęsne ocenianie…
Jak jest?
Wydawać by się mogło, że to takie proste. Ocena określa postępy edukacyjne ucznia oraz poziom spełnienia wymagań określonych przez nauczyciela przedmiotu i w podstawie programowej. Banał. A jednak jest problem: oceny z zadania domowego. Czy brak zadania to oznaka, że dziecko nie zrozumiało tematu i dlatego nie napisało nic, czy raczej zapominalstwo (a nawet lenistwo)? Jak tu wyodrębnić te umiejętności? Jednemu uczniowi zadanie domowe zrobi mama, drugi nie zrobi wcale, bo mu się nie chce choć umie, trzeci nie zrobi, bo nie umie i nikt mu nie pomoże, czwarty ściągnie zadanie na przerwie lub z internetu. I każdy z nich dostanie ocenę, ale nie każdy za postępy w nauce.
Sama twierdzę, że miarodajność tych wszystkich zadań domowych, prac grupowych, projektów, prezentacji przygotowywanych gdziekolwiek poza szkołą, w stosunku do realnych wymagań, jest co najmniej słaba. Jeszcze jakimś wyjściem jest oznaczanie „brak zadania” w dzienniku, jednak po jakimś czasie zmieniają się one w jedynki. A chyba powinny to być tylko zadania na zaliczenie, gruntujące wiedzę czy poszerzające ją.
Zgadzacie się ze mną?