Akceptuję każdy sezon mojego życia
Życie jest cyklem i żyjemy w świecie, który także podlega cykliczności. Szczególnie kobiety. A już w największej szczególności ja. Wpływa na mnie nie tylko cykliczność dnia i nocy, kiedy to rankiem jestem wulkanem energii, a wieczorem czuję się jak zmięta skarpeta. Wpływają na mnie pory roku, cykle hormonalne, fazy księżyca. Oj, nie jest czasem przez to ze mną łatwo wytrzymać, uwierzcie!
Wiedza to potęga!
Chemiczne substancje uwalniane przez ciało wywracają świat do góry nogami. Okres dojrzewania to walka z pryszczami i przetłuszczającymi się włosami, ciąża i laktacja to emocjonalna huśtawka, a menopauza i brak estrogenu skutecznie zabierają dobry humor. Do tego co miesiąc PMS i menstruacja, która czasem naprawdę potrafi zwalać z nóg. Nie ma co, natura raczej nie jest po stronie kobiet. Jednak obecnie wiedząc co z nami robią hormony, możemy zaobserwować kiedy to się dzieje i pomóc samym sobie. Przykładowo obserwując swój cykl owulacyjny łatwo dochodzę do wniosku, że przed owulacją jestem osobą, która jest wulkanem energii oraz pożeraczem każdej kalorii w zasięgu wzroku, zaś z dnia na dzień po owulacji spada mi apetyt oraz zasoby energii, by podczas menstruacji najchętniej zagrzebać się w koc i hibernować z książka w ręku. Jednak większość osób ma odwrotnie? Czy ze mną jest coś nie tak?
Ja nie jestem większość
Zaraz po tym stwierdzeniu sama zganiłam się w myślach. Przecież ja wcale nie jestem „większość”! Ja to ja! Mam prawo mieć inne objawy, czuć się inaczej. Skoro badam się regularnie i wszystko jest ok, to czemu mam się martwić? Tylko dlatego, że mam inaczej?
Obecne tempo życia, pośpiech, nadmiar zajęć, konieczność godzenia ze sobą różnych ról oraz wiele innych czynników może utrudniać akceptację samej siebie Nie chodzi tu tylko o kwestie wyglądu fizycznego, ale tez tego, co czujemy i jak to zmienia się w ciągu naszego życia. Poczucie szacunku do samego siebie może być już od dzieciństwa nadwątlone, jeśli w otoczeniu mieliśmy kogoś, kto często powtarzał, że jesteśmy zbyt…, za mało… czy też gorsze niż… Może to być rodzic, dziadek, starsze rodzeństwo, nauczyciel, toksyczny przyjaciel. Może być też partner. To dlatego często czujemy się gorsi, mniej szczęśliwi. Pierwszym krokiem jest zaakceptowanie tego, kim jesteśmy.
Chcę zaakceptować zmiany
Akceptacja to pogodzenie się z czymś, czego nie można zmienić. Nie mogę zmienić tego, że moje ciało się zmienia. Starzeję się. Tak samo jak starzeje się moja mama, babcia i jak będą starzeć się moje dzieci. Zaakceptowałam swoją sezonowość. Opowiadam dzieciom, że mam w miesiącu taki czas, kiedy baterie mi wysiadają albo kiedy nawet paproch na podłodze może spowodować karczemną awanturę. Nie potrafię jeszcze zrobić kolejnego kroku i poradzić sobie z własną huśtawką nastrojów i zmianami energii. Ba, mam nawet problem, by regularnie przyjmować witaminy i uprawiać sport. Jest to dla mnie na tyle trudne, że jeszcze sobie z tym nie radzę. Nie jest to najlepszy sposób na bycie szczęśliwą, ale jak dotąd nie znalazłam lepszego.
Fot. Mark Strobl, CC BY 2.0
A Wy jaki macie sposób na akceptowanie siebie?