Urlop dziekański
To było na drugim roku studiów. Przeniosła się z innej uczelni, o niebo lepszej niż ta, do której udało mi się dostać. Była starsza ode mnie o dwa lata. Rok – to rozumiem – ja szybciej poszłam do zerówki, wiec większość ludzi chodzących ze mną do szkoły była ode mnie rok starsza. Starsi o dwa lata byliby jedynie ci po technikum, ale przecież na ekonomię nie idzie się po szkole technicznej. Potem okazało się, że wzięła dziekankę. Nie na zagraniczny wyjazd, nie na wolontariat, praktykę. Z powodu ciąży.
Powiecie: „Cóż dziwnego jest w studentce, która zaszła w ciążę na pierwszym rok studiów? Ot, zerwała się z łańcucha, poszalała po dyskotekach i wróciła z brzuchem do domu!”. Otóż nie, moi mili. Usiądźcie, to będzie dłuższa historia.
Martyna poznała Tomka jeszcze w podstawówce. On, starszy od niej o rok, chodził już do najlepszego liceum w okolicy, do klasy o profilu wojskowym. Wysoki, dobrze zbudowany, ambitny. Zawrócił jej w głowie. Imponował. Byli nierozłączni. Nadszedł dla niej czas wyboru kolejnego szczebla edukacji. Chciała iść do dobrego liceum, żeby później zdawać na wymarzone studia. Nie podobało się to jednak jej rodzinie. Mama sugerowała, by skończyła zawodową szkołę, klasę fryzjerską, by mieć fach w ręku. Jak będzie chciała to sobie studia zaocznie skończy. Po wielu awanturach skończyło się wyprowadzką z domu. Z walizką w ręku zapukała do drzwi rodziców Tomka. Przywitali ją z otwartymi ramionami, gdyż popierali jej dążenia do wiedzy. Od tego dnia dzieliła dach z obcymi sobie ludźmi i mężczyzną najbliższym jej sercu.
Była najpilniejszą uczennicą w liceum, tym samym, do którego chodził Tomek. Nawet do matury uczyli się razem: tej jego i rok później tej jej. Zdali celująco. On poszedł do szkoły podoficerskiej, ona na marketing. Mieszkali razem w akademiku. Wtedy zaszła w ciążę. Jak najbardziej planowaną.
Kiedy mi opowiadała swoją historie, stałyśmy właśnie przed budynkiem uczelni i wypalałyśmy papierosa.
– Jak to: planowałaś tą ciążę? Na pierwszym roku studiów? – zapytałam zbita z tropu. Dla mnie, nastoletniej jeszcze siksy, takie rozumowanie nie mieściło się w żadnych normach. Ja chciałam szaleć po imprezach, trzeźwieć po ruskim spirytusie, biegać boso na koncertach podczas juwenaliów. Gdzie tu miejsce na pieluchy?
– Zwyczajnie – zaciągnęła się ponownie dymem – Moja siostra po studiach poszła do pracy. Wiadomo – kariera wymaga poświęcenia, czasu, sił. To nie czas na rodzenie dzieci. Ona to wiedziała, jej pracodawca także. Po 10 latach zachciała mieć jednak już dziecko i pojawił się problem. Nie jest już młoda, czasu ma coraz mniej, a możliwości coraz mniejsze. Statystyka i natura są bezlitosne. Teraz będzie miała in vitro – zdeptała niedopałek.
– Nie chcę skończyć jak ona. Po studiach będę robić karierę, ale będę miała już upragnione dziecko.
– No ale nie mogłaś np. zajść w ciążę na ostatnim roku? – dopytywałam dalej.
– To był najlepszy moment! Po pierwszym roku przysługiwał mi już urlop dziekański. Zaszłam więc w ciążę. Jak będę na ostatnim roku, to dziecko będzie już chodziło do przedszkola, będzie odchowane, a ja będę mogła się spokojnie zająć pracą. Teraz, jak jestem w szkole, zajmuje się moim synkiem mój mąż. Pracuje w wojsku, studiuje zaocznie, wymieniamy się przy małym. Moi rodzice, wiadomo, nie pomagają. Nadal mają mi za złe, że nie wybrałam szkoły zawodowej, jak namawiali. Teściowie nie mają jak pomagać przy dziecku, bo pracują. I tak dobrze, że mamy gdzie mieszkać.
„Dobra, dobra – rzeknie któryś – wszystko pięknie, ale za co żyli?” Już służę informacją. Zarówno w liceum, jak i na studiach Martyna pisała prace za pieniądze. Semestralne, maturalne, zaliczeniowe, a później licencjackie i magisterskie. Może to nieetyczne, może niezgodne z prawem. Ale wiedza, jaką posiadła pisząc te prace, przewyższała nawet kwoty, które proponowali jej inni leniwi uczniowie i studenci. Owszem, mogła dawać też korepetycje, ale żaden uczeń nie przyszedłby przecież na dodatkowe lekcje o 21:00, gdy dziecko już śpi. Tomek służył Ojczyźnie – pracował w wojsku, gdzie, jak wiadomo, pensje są całkiem dobre.
Do dziś nadal jestem pod wrażeniem jej stałemu dążeniu do celu i sposób, w jaki się go osiąga. Martyna dobrze wiedziała czego w życiu chce. Nie zadowalała się fartuchem fryzjerskim i wizją całodziennego stania w oparach lakierów i farb do włosów. Chciała być kimś więcej. Nie rezygnowała jednak z marzeń posiadania rodziny. Wiedziała dokładnie co, kiedy i jak ma osiągnąć, by nie popełniać błędów swojej rodziny. A przy tym była potwornie inteligentna i piekielnie piękna. Piorunująca mieszanka wszystkiego co najlepsze. Drogowskaz pokazujący mi już zawsze, że jak chcesz – możesz wszystko.
Fot. Cammi Ruffino, CC BY-SA 2.0