Wieś czy miasto? Recenzja książki „Miejsce” Dominiki Kluźniak
Niektórych można nazwać kosmopolitami czy nomadami. Przeprowadzają się często, czasem do innych krajów, a każde miejsce, gdzie osiądą na dłużej, potrafią nazwać domem. Znam takich, co przez swoje życie przeprowadzali się ponad 40 razy, jak babcia mojego męża. Znam takich, co nie opuścili swojego miejsca urodzenia nawet, by zrobić sobie wycieczkę czy zakupy. Ale są też mi znani ci, którzy spakowali się i wyjechali na drugi koniec świata (ciekawe wywiady z kobietami mieszkającymi w różnych zakątkach naszego globu znajdziesz tu: wywiady). Dziś wpadła mi w ręce debiutancka książka Dominiki Kluźniak pt. „Miejsce” (Wyd. Editio/Helion). Czy M., jej bohater, potrafi zagrzać gdzieś na dłużej?
„Ja” i „Moje”
Choć możesz sobie tego nie przypisywać, wiele z nas żyje w dużym związku z posiadanymi rzeczami. To dlatego partnerowi nie pozwalamy na przeglądanie telefonu, pytamy się czy możemy coś pożyczyć, wreszcie czujemy niepokój, kiedy pożyczamy, bo kto wie, czy nie zniszczy, nie odda. O wypożyczeniu własnego samochodu często nawet nie myślimy. A to tylko samochód. Co dziwniejsze: dzieciom każemy się dzielić. A przecież nie trzeba się dzielić, będąc dorosłym. Czy potrafisz sobie wyobrazić, że tego, co Cię obecnie otacza, nie ma? Że musisz porzucić dom, sprzęty, książki, samochód?
Czasem trzeba postawić tezę, stworzyć problem, chociaż odpowiedź się zna i przeczuwa.
A tak zrobił M. z książki „Miejsce”. Spakował najważniejsze kilka rzeczy, wrzucił do wysłużonego suzuki i wyjechał. Mieszkanie w gwarnej Warszawie zamienił na górską chatę gdzieś w głuszy. Zamiast ryku silników i skrzypienia skręcających tramwajów słyszał teraz z okna świergot ptaków. Mógł przysiąść na ławeczce przed domem i czytać, jeść śniadanie. Nigdzie się nie spieszył.
Czy można żyć z dala od wszystkiego?
Jak pisał w jednym ze swoich tekstów psycholog Michał Pasterski „ludzie wierzą w iluzję posiadania i to od niej uzależniają poczucie swojej własnej wartości”. Są jednak chwile, kiedy to właśnie posiadanie przytłacza. Taki moment w swoim życiu może mieć każdy, ma i M. Znajduje się on w ciężkiej emocjonalnie sytuacji: utracił kogoś, kogo kochał. Nic nie jest w stanie zapełnić pustki po miłości. Do tego spotykani znajomi czy rodzina niby nic nie mówią, ale ich milczenie i ostentacyjne poklepywanie „będzie dobrze” po plecach zaczyna przytłaczać. Jednym wyjściem na pogodzenie się z samym sobą, z nową sytuacją, jest dla M. samotność. Wybiera więc wyjazd na drugi koniec Polski, do domu swojej babci, który ostatnio stał pusty. Nie jest to miejsce dla singla. Może ostatnia potrzeba żywego ciepła skłania więc go do zabrania psa ze schroniska. Ma o tyle komfortową sytuację, że może pracować zdalnie z domu, pobiera też tantiemy z wydaną wcześniej książkę program telewizyjny. Zakupy robi internetowo, po pieczywo raz w tygodniu schodzi do wioski niżej. I przeżywa.
Wszystko po jakimś czasie umyka, zaciera się. Owszem, wydaje nam się, że pamiętamy, ale czy to, co pamiętamy, wydarzyło się naprawdę? Czy wydarzyło się tak, jak to pamiętamy, w takim kształcie?
Zobacz też co myślą kobiety o mieszkaniu na prowincji: Baba ze wsi.
Na dłuższą metę nikt nie lubi być sam
Książka pokazuje nie tylko to, jak radzić sobie po utracie bliskiej sercu osoby, ale także jak taka tragedia wpływa właściwie na wszystkich. Nagle pomiędzy ludźmi pojawia się mur. Ci, z którymi dotychczas rozmowy były na luzie, zaczynają się odsuwać, czasem znikają zupełnie. Inni martwią się, co też zmienia relację. A czasem osoba, którą dotyka żałoba, nie chce wcale gadać. Chce ciszy. Wystarczą jej telefony raz w tygodniu. Choćby na początku.
Tak też jest z M., który dopiero po dwóch latach dojrzewa do spotkania z własnej inicjatywy. Wyjeżdża, spotyka się z siostrą, z rodzicami, wreszcie z rodziną zaginionej Marianny, a dokładniej jej siostrą, Ewą. Te spotkania po latach na nowo scalają wszystkich, tworząc nowe więzi, opierające się na innych już fundamentach niż te sprzed tragedii.
Kto kiedykolwiek otworzył drzwi domu przed kimś ważnym, ten dobrze wie, ze to, co jest w nim n co dzień nieistotne – nagle staje się bardzo istotne.
O czym tak naprawdę jest książka „Miejsce” i czy ją polecam?
Książka wcale nie tak oczywista czy jednoznaczna. Opowiada bowiem nie tylko o utracie, miłości, rodzinnych więzach, ale i trudnościach z przeżyciem żałoby, porozumiewaniem się po utracie osoby bliskiej, poczuciu samotności, którego szukamy, a nie się boimy. Wreszcie pokazuje też, że zwierzę to idealny partner, który dostosowuje się do tych, którzy się nim aktualnie opiekują. A nawet pozwala poczuć wolność, jaką daje podążanie własną ścieżką, czasem wbrew temu, co chcieliby dla nas inni. To książka, która pozwala pomyśleć nad własnymi dążeniami, sprawdzenia, czy przypadkiem nie otacza nas zbyt wiele przytłaczających rzeczy, na które wcale nie musimy się godzić. Jest kwintesencją stylu życia slow life, duńskiego hygge czy japońskiego ikigai, gdyż czuć w niej zachętę do życia w zgodzie z naturą i porami roku, celebrowanie chwil, często przy cieple kominka, odnajdywaniu radości w małych rzeczach jak choćby codziennym spacerze z psem. Polecam każdemu, kto lubi się lekko wyciszyć, pomyśleć głębiej, odetchnąć od książek wypełnionych bohaterami i wartką akcją.
(…) książka to jedna z niewielu rzeczy, które potrafią zostać z ludźmi na dłużej – stać wiernie na półce, żółknąć i starzeć się razem z właścicielem.