Polki codzienne życie w Niemczech
Jak byłam mała, dostawaliśmy paczki z żywnością i ciuchami od „cioci” z Niemiec. Nawet raz byłam u niej w jakieś wakacje. Miałam wtedy 5 lat. Z całego wyjazdy pamiętam smak bananów, bo jeszcze tak łatwo nie były w Polsce dostępne, rozkładaną suszarkę do bielizny, wielki diabelski młyn i małą ciocię, do której z niego machałam, czarnego psa, który siadał na komendę „Platz!”, lego „kuzyna”, które pozwalał mi dotknąć (a miał całe kolekcje zaawansowanych technicznie samochodów!) i poprzyklejane w całym domu taśmą klejącą moje nieudolne rysunki.
Za 20 lat Ania, mama z Ibbenbüren, będzie mogła dowiedzieć się od swoich dwóch rozrabiaków, czym różnią się Niemcy, w których mieszkają, od Polski, w której mieszkają ich dziadkowie.
Moniowiec: Niemcy są dość blisko. Czy to skłoniło Cie właśnie do emigracji do sąsiada?
Ania: W sumie nie tylko to. Mąż trzy lata temu znalazł tam prace w zawodzie i wyjechał. Małżeństwo na odległość to nie związek dla mnie, więc 8 miesięcy później, jak już wszystko było stabilne i w miarę pewne, rzuciłam swoja prace w Polsce i przyjechałam za nim.
Moniowiec: Co najbardziej Cię zdziwiło, jak przekroczyłaś granicę?
Ania: Mała wszechstronność Niemców. W Polsce pracownik jest do wszystkiego, tam każdy ma swoją działkę i nic poza swoimi obowiązkami nie muszą nawet wiedzieć, a co dopiero robić. Trochę to przypomina stare kawały o Polaku, Niemcu i Rusku…
Do tego Niemcy zawsze kojarzyli mi się z oszczędnością, jednak widzę, że potrafią bez problemu kupić najgorszy szmelc na Ebay’u, a pod najdroższym spożywczym w mieście na parkingu nie ma gdzie parkować, tyle samochodów.
Moniowiec: Jak już jesteśmy przy zakupach – jak z cenami?
Ania: Chleb kosztuje od ok. 1,30 euro w markecie do ok. 3,5 euro z piekarni, mleko – ok. 60 centów, litr benzyny 1,40 euro. Mieszkania nie są strasznie drogie, to koszt około 500 euro miesięcznie, do tego warto dodać, iż zazwyczaj nie są umeblowane. Wszystko trzeba mieć swoje, nawet kuchenkę. Jedynie łazienka jest wykończona. Za to lokatorzy wyprowadzając się zdzierają nawet tapety, by nowi mogli położyć takie, jakie im pasują.
Za to zdecydowanie na plus wydaje mi się ich praworządność. Jak Niemiec znajdzie 50 euro, telefon czy rower to zgłasza to na policję. Jeśli w ciągu pół roku nie zgłosi się właściciel to dopiero znalezione jest ich.
Moniowiec: A jak z żywnością?
Ania: Najdziwniejsze dla mnie to połączenie frytek z majonezem czy kiełbasy z curry (currywurst). Ogólnie Niemcy dużo jedzą w restauracjach. Często nawet na śniadania wybierają się do lokalu, co u nas chyba niespotykane. Tak samo znajomych potrafią zaprosić na śniadanie, a nie na kawę czy kolację jak u nas.
Moniowiec: Niemcy to mocno starzejące się państwo. Czy nie brakuje Ci babci, która pilnuje dzieci, gdy wokoło sami emeryci?
Ania: Paradoksalnie nie, bo tutaj nie ma instytucji babci-opiekunki. Tu emerycie korzystają z życia i nie wtrącają się w wychowanie wnuków. Tak samo samodzielne są dzieci. Jak tylko skończą 18 lat albo szkołę, to usamodzielniają się. Nie ma mieszkania do 30tki z rodzicami.
Moniowiec: Jadąc z Polski co szczególnego zawierają twoje walizki?
Ania: Kiełbasy! Niestety niemiecki „wurst” jest dla mnie nie do zjedzenia. Jestem przyzwyczajona do innego smaku. Nawet w polskim sklepie, gdzie naprawdę można kupić pół Polski, akurat wyrobów wędliniarskich brakuje.
Fot. m66roepers, CC BY 2.0
Jeśli lubisz podróże z palcem po mapie, co środę zapraszam na wyprawę z jedną z Polek mieszkających za granicą. Wpisy już publikowane znajdziecie tu.