Feminizm czy uprzywilejowanie?
Podobno w dobrym tonie jest przepuszczanie przez chłopca dziewczynki w drzwiach w szkole, urzędzie, w autobusie. W dobrym tonie jest kupić kwiatek w Dzień Kobiet, a w każdy inny dzień roku nosić ciężkie zakupy czy później lodówkę na czwarte piętro. Dobrze jest też trzymać kciuki za ładną pogodę na Czarny Marsz, bo przecież każda kobieta jest przede wszystkim człowiekiem. Gdzie kończy się dobre wychowanie, a gdzie zaczyna feminizm? Czy jedno drugiemu zaprzecza?
Bohaterstwo czy zwyczajność?
Usłyszałam dzisiaj od pewnej mamy, że jej syn jest bohaterem. Nie zrobił nic niecodziennego, nie uratował rodziny z pożaru, nie wezwał karetki do wypadku. Ot, stanął po ludzku w obronie koleżanki, której od pewnego czasu jeden z kolegów z klasy bardzo dokuczał. Zapytałam w domu Artiego cóż takiego zrobił:
– Mamo, w sumie nic takiego nie zrobi. Tylko nie pozwolił, żeby ktoś krzywdził słabszego, a dziewczynki to już szczególnie. On zawsze reaguje.
Opowiedziałam to kilku innym mamom. Co usłyszałam? Że uczę syna stereotypów. Że to szkodliwe myśleć, że kobiety są słabsze, więc więcej potrzeba uwagi na to, by pomagać właśnie im. Że obrony wymaga każdy.
Ja wcale nie chcę równości!
Jeśli taki ma być feminizm, to ja dziękuję. Kocham siebie jako kobietę. Wcale nie chcę być równa – ja chcę być doceniona, a nie zrównana. Bo są rzeczy, w których jestem zwyczajnie lepsza i nie będę zaniżać poziomu. Ale są też zadania, którym nie jestem w stanie sprostać i nawet nie mam zamiaru być w nich lepsza czy równa z mężczyznami. W domu jestem od otwierania słoików z ogórkami. Sama chciałam, nikt mi słoika z rąk w ramach „otwieramy po równo co drugi słoik” nie zabiera. Nie jesteśmy równi i to jest piękne.
Czasem jestem słabsza i to też normalne
Jak mi trudno, to chcę ułatwienia, a nie równości. Nawet rodzeństwo bliźniacze jest przecież różne. Chcę być przepuszczana jako uprzywilejowana będąc w ciąży tak samo jak sama przepuszczam w kolejce do kasy kogoś, kto ma tylko jedną paczkę chipsów. Ktoś docenia ciężar noszenia dziecka pod sercem, a ja potrafię docenić stratę czasu czekaniem na skończenie przeze mnie raczej większych niż mniejszych zakupów. Chcę, by ktoś otworzył mi drzwi, bo niosę coś ciężkiego, a nie tylko dlatego, że jestem kobietą. Uśrednienie nikomu nie będzie na rękę. To, że mam w kuchni szafki wysoko, bo wzrost słuszny, oznacza, że moja niższa ode mnie koleżanka potrzebuje stołeczka, by dosięgnąć do szklanki. Jesteśmy indywidualni, nie równi. Chyba że ta równość oznacza bycie człowiekiem – to ok, rozumiem.
Fot. David Goehring, CC BY 2.0
Chyba ja inaczej rozumiem feministycznie promowaną równość. Dla mnie oznacza ona brak indywidualizmu, brak bycia sobą, taką swoistą komunę. A tego wcale mi nie brakuje.
Nie zgadzasz się? Masz inne zdanie? Proszę, nie krępuj się i napisz o tym w komentarzu! To ważny temat i być może to ja źle go pojmuję. Z chęcią zapoznam się z Twoim zdaniem!
Zobacz także: Książki dla nastolatki, która nie boi się zostać feministką