Poradniki

Jak być dobrą matką, kiedy chce się tylko wrzeszczeć

Zawsze byłam nadspodziewanie spokojnym człowiekiem. Od kiedy pamiętam! Uwielbiałam rysowanie, słuchanie muzyki, czytanie książek. Jasne – łażenie po drzewach też, ale przecież obcowanie z przyrodą wycisza. I tak naprawdę zdałam sobie z tego, że jestem nerwowa, jak zostałam matką. Cholera, a miałam być taką spokojną dobrą matką!

No dobra, nie aż tak spokojna byłam

Jasne, ludzie mnie wkurzali już wcześniej. Potrafiłam się kłócić, trzasnąć drzwiami, ale tak naprawdę nie traciłam panowania nad sobą na dłużej niż 5 minut. Gniew mnie zalewał i odpływał jak fala. A potem miałam dzieci i zdarzają mi się cykliczne tsunami, powodzie 100-lecia i potopy emocji, zawsze z wrzeszczącą wredną blondynką gdzieś we mnie. Jestem za szybka. Za szybko przechodzę ze stanu zerowej nerwowości do wkurzenia. Czasem zupełne drobnostki urastają do rangi problemów pierwszego świata. Tak naprawdę wcale nie chcę być wściekła, kiedy dzieci zachlapią całą łazienkę wodą, mimo iż codziennie powtarzam im, by tego nie robiły. Tak naprawdę chciałabym spokojnym tonem rodem z medytacyjnych filmów wytłumaczyć im nieodpowiedniość ich zachowania. Ale dopiero co zmywałam w tej łazience podłogę i lustra, psiocząc na osad z mydła, więc mój zapas spokoju wywietrzał jak zapach Domestosa. Świętego by ruszyło! Coś wydaje mi się, że gdyby Ghandi miał dzieci też by na nie wrzeszczał. Albo chociaż wymyśliłby skuteczniejszy sposób medytacji. Bo ja nie wymyśliłam zbyt wiele.

Pomysł nr 1: Samoświadomość

Jest to integralna część mojego rodzicielstwa, szczególnie kiedy cierpliwość się kończy. Ciągle muszę sprawdzać: czy jadłam? Czy potrzebuję paracetamolu, bo głowa pęka? Kawy? Czy muszę położyć nogi, bo od dreptania za wszystkimi spuchły w kostkach? Jeśli jestem zmęczona, głodna lub ogólnie zestresowana, czynniki te nie mają nic wspólnego z moimi dziećmi i powinnam wziąć odpowiedzialność za ich naprawę. Głodna Monia to zła Monia!

Pomysł nr 2: Postrzeganie dzieci jako rzeczywistych istot ludzkich

Konieczne jest uznanie, że moje dzieci mają uzasadnione potrzeby i obawy. Jasne, może nie mieć dla mnie sensu, że Natka ma łzy w oczach, bo nie znalazła odpowiedniej białej bluzeczki pasującej do dzisiejszego przedszkolnego outfittu, choć ma ich 5 w szafce. Bo przecież Natka przechodzi teraz „okres galowy” w swojej przedszkolnej, własnej modzie; mamy za sobą już okres różowy, granatowy, czarny i czarno-biały, a nawet cekinowy i puszasty (pisownia oryginalna ze słuchu). W jej mniemaniu to naprawdę wielka sprawa. Muszę sobie przypomnieć, żebym zrobiła krok do tyłu i pamiętała, że nie płacze rzewnymi łzami, bo jest beksa, a ma oryginalne pomysły na poranne ubieranie się. Moim zadaniem jest pomóc jej nauczyć kompromisów, a krzyczenie „Dlaczego nie założysz tej bluzki?!” jak wariatka nie pomoże jej w nauce, prawda? Ale nadal bardzo trudno mi o tym pamiętać, kiedy jestem szybko wkurzającym się rodzicem.

Pomysł nr 3: Przerwa jest ważna

Od czasu do czasu mam wyrzuty sumienia, bo dlaczego nie mogę być po prostu mamą, która uwielbia przebywać z dziećmi przez cały dzień, codziennie, aż wszyscy opuszczą dom i pognają do swoich szkół, przedszkoli, prac. Ale po prostu nie jestem tą osobą. Znam swoje granice i staram się ich nie przekraczać. Kiedy moje limity zostaną spełnione, znajduję sposób na przerwę. Kiedy ignoruję znaki, mój okropny wrzeszczący temperament powraca. Przerwy dla samej siebie naprawdę są ważne.

Pomysł nr 4: Wybaczam sobie i moim dzieciom

To powstrzymuje mnie przed zanurzeniem się w otchłań rozpaczy. Takiej z siorbaniem, płaczem jak histeryczka i zajadaniem się czekoladą. Kiedy coś schrzanię, przepraszam. Moje błędy to dowód mojej ludzkiej natury, tak skłonnej do błądzenia. Mam nadzieję, że moje dzieci uczą się czegoś od mojej uczciwości. Nie twierdzę, że jestem idealną osobą, ale wiem, że pomimo moich niedoskonałości jestem cholernie dobrą matką. Według Kini najlepszą jaką ma – czego nie zaprzeczam.

Pomysł nr 5: Staram się

Nie jest łatwo być szybo wkurzającym się rodzicem. Po prostu staram się trzymać tego wrzeszczącego wariata wewnątrz mnie głęboko w środku, w tajemnicy, dopóki nie będę w stanie odpowiednio go skierować. Jak w ostatnim opowiadaniu Głos Cecelii Ahern Kobieta, która wrzeszczała, gdzie bohaterki, zwykle idealne panie domu czy pracownice, miały swój sekretny, wygłuszony pokój, w którym mogły otworzyć usta i wrzeszczeć ile gardło dało sił. Nie powiem – z chęcią bym taki sobie gdzieś wybudowała. Ale równie dobrze może on być wewnątrz mnie.

Fot. slgckgc, CC BY 2.0

A czy Ty łatwo wpadasz w złość? A może dużo krzyczysz? Jeśli radzisz sobie z emocjami lepiej niż ja zdradź jak do tego doszłaś!