Ale fajny wózek, czyli jak rozmawiać z dzieckiem o niepełnosprawności
Dzieci mają to do siebie, że nie przejmują się niczym. Co na sercu to na języku. Ich zachwyt jest zawsze prawdziwy, łzy rzewne, a radość zaraźliwa. W obliczu inności mogą przejawiać zaciekawienie lub strach, ale zawsze nieudawany. Inność bywa tematem tabu, dlatego nie zawsze wiemy np. jak rozmawiać z dzieckiem o niepełnosprawności.
Ale fajny wózek!
Z racji tego, iż mieszkamy blisko Bałtyku, w miarę często bywamy na nadmorskiej plaży. Jako że wózek ma pewne trudności z pokonaniem piasku, często korzystamy ze zjazdu dla wózków inwalidzkich. Ktoś w gminie przytomnie pomyślał, że skoro w miejscowości odbywają się turnusy dla osób starszych i niepełnosprawnych, to warto by było, by poza podjazdem na plażę zrobić gumowy podjazd aż do samej wody. Nie znam rodzica, któremu by się ten pomysł nie podobał.
Dziarsko idziemy w stronę promenady. Słońce przygrzewa po sezonie z mniejszym entuzjazmem, ale wygodniej być tu teraz, niż wśród dzikiego tłumu w środku lata. Pcham mój wózek z Nati, a przodem biegną wymachując patykami Arti i Kinia.
– Mamo, mamo, zobacz! Ale ekstra wózek! Chciałbym mieć taki jak dorosnę!!!
Zachwyt moich dzieci nie wiąże się bynajmniej z najnowszym joggerem lub jakimś mercedesem klasy A. Moje dzieci zobaczyły wózek inwalidzki z bliska. Siedzący na nim młody mężczyzna był radosny i nie przeszkadzało mu kompletnie towarzystwo zaciekawionych małolatów.
O niepełnosprawności się nie mówi głośno
Przez chwilę zrobiło mi się głupio. Wyglądało to, jakbym żyła z nimi w zamkniętej społeczności, gdzie dzieci nie miały możliwości spotkać osób niepełnosprawnych. Ale po dłuższym zastanowieniu okazało się to prawdą: nie widziały. Nie widziały z tak bliska, nie dotknęły wózka, na którym ktoś jedzie. Ich jedyny kontakt z taka maszyną kończył się na dosiadaniu dostępnych wózków w markecie budowlanym. Przecież wyglądają tak podobnie do samochodzików, którymi jeżdżą dzieci w centrach handlowych. Muszą być fajne.
Dla czego zrobiło mi się głupio? Przecież kieruje nimi dziecięca ciekawość. Widza coś po raz pierwszy, chcą dotknąć, zadają pytania. Robią to naturalnie. Tylko my, dorośli, bywamy dziwnie wycofani. Dokładnie pamiętam jak kiedyś znajomy przedstawił mi swojego kolegę, niewidomego chłopaka. Chcieliśmy uściskać sobie ręce. Wyciągnęłam swoją. Chłopak tez wyciągnął dłoń. Lecz nasze dłonie nie trafiły na siebie, wisiały w przestrzeni jak suche liście. Zdziwiona zamarłam. Po chwili konsternacji dotarło do mnie, że przecież on nie widzi mojej dłoni, to ja muszę uścisnąć jego.
Normalność a inność
Jesteśmy przyzwyczajeni do naszej normalności. Ludzie mają po dwie ręce, nogi, oczy, uszy. Są tacy jak my. Biegają co rano, widza wschód słońca, denerwuje ich dzwonienie budzika, jak wchodzą do przedziału w pociągu to pytają czy jest wolne. Każde odstępstwo od ogólnie przyjętych reguł dziwi. Wiemy, że gdzieś tam są ludzie od nas różni, ale na pewno daleko.
Było mroźne popołudnie. Pociąg relacji Olsztyn-Szczecin. Okolice Gdyni. Masa studentów powysiadała już, spiesząc się na politechnikę czy uniwersytet. Ja jechałam dalej. Ogrzewanie w przedziale pracowało na pół gwizdka, schowałam się więc pod kurtką. Drzemałam. Byłam sama. Było przyjemnie cicho. Słyszę otwieranie drzwi. Weszło pięcioro młodych ludzi. Skinęli głową i usiedli. Spojrzałam na nich, wyglądali na licealistów. Zamknęłam oczy, tkwiąc dalej w półśnie. Było przyjemnie cicho. Tylko ten szelest… Chwileczkę, co tak szeleści? Otworzyłam oczy. Młodzież rozmawiała ze sobą. Rozmawiała w języku migowym. Szybko, z widocznym rozbawieniem, bo co chwile któreś wybuchało gardłowym śmiechem. Ten szelest to była ich rozmowa. Wysiedli w Wejherowie, a ja zostałam ze swoimi myślami.
Czasem żałuję, że ich nie rozumiałam.
Fot. IIIP Photo Archive, CC BY 2.0