Od serca

Mogę się łamać, ale nie złamać

Jest prawie południe, a dzieci nadal chodzą w pidżamach. Ja zaś od dłuższego czasu staram się przygotować śniadanie, szkoda, że każdy budzi się o innej porze i robię już czwarte. A przecież zaraz zacznie się druga kolejka, bo pierwsza obudzona osoba zacznie być ponownie głodna. Tak najchętniej bym odpuściła…

 

Nie wiem czy zamyślenia wyrywa mnie bardziej dzwonek do drzwi czy rozlanie mleka, które nie zmieściło się w miseczce z płatkami. Tak, znowu rozlałam. Otwieram drzwi i już od razu przypomina mi się, że z kurierem do domu wleci żądny o każdej porze jedzenia kot. Kot, który pewnie już wyczaił miseczkę z płatkami. I to rozlane mleko też! Podpisać odbiór czy ratować czwarte śniadanie? A może to pierwsze drugi śniadanie? Straciłam rachubę, a kurier zmył się, zabierając mi z mojej ręki jego własny długopis, choć się nie podpisałam. Tak uciekaj, uciekaj…

 

Dzieci dopadły się do paczki, choć przestrzegałam, że są tam tylko części rowerowe i to jeszcze nie do ich rowerów. Przecież w środku jest też folia bąbelkowa, a samo tekturowe pudło też jest zdobyczą na miarę złotego Graala. Kot zjadł owsiankę. A niech je. Odpuszczam. W końcu jest pierwszą osobą, która zjadła śniadanie bez marudzenia.

 

Coś różowego przemknęło z piskiem, gonione przez coś z plastikowym mieczem w dłoni. Dałabym sobie uciąć rękę, że jeszcze pięć minut temu nie miałam żadnego dziecka ubranego na różowo. Różowe zjawisko wróciło i przyczepiło się do mojej nogi. Proszę, nie dotykaj mnie. Nie mam na to ochoty. Tak, przytulanie jest fajne, ale nie kurczowe trzymanie kolana, że aż pace od stóp sinieją. Proszę, nie tłucz się z bratem, skończyły mi się plastry w Minionki. Chyba miałam coś zrobić…

 

Naprawdę nie chcę krzyczeć. Naprawdę…

 

Ale moglibyście ten barłóg uprzątnąć, zdjąć Creepera i wszystkie Pokemony ze stołu, bo będzie jedzenie. A przynajmniej miało być. Gdzie jest kot? Kto widział kota? Czy ja muszę codziennie powtarzać, że jemy na stole, a nie na kanapie? Znowu bułki pokruszone wszędzie…

 

Naprawdę nie chcę krzyczeć… Naprawdę. Nie. Chcę. Krzyczeć.

 

Naprawdę musiałeś zrzucić siostrę z kanapy? Nie dawaj kotu szynki! Dopiero co zjadł płatki! WYPAD Z KUCHNI, BO MUSZĘ PRZYGOTOWAĆ ŚNIADANIE! JAK NIE TO SAMI SOBIE RÓBCIE!

 

Dzieci poszły, a ja jak zwykle krzyknęłam. Cholera, znowu. Nienawidzę tego. Tego, że tak łatwo odpuszczam. Że robię wszystko źle.

 

Zamiast robić to śniadanie, siadam na podłodze. Jest zimna, ale teraz nie ma to znaczenia. Płacz robi się sam.

 

Płaczę, bo przy byciu matką to nawet Syzyf miał słabą górkę.
Płaczę, bo jestem zmęczona.
Płaczę, bo nie mogę dokończyć głupiego śniadania, chyba to nawet było dla mnie.
Płaczę, bo kocham te zwariowane dzieciaki. Są takie pełne energii, ciekawskie, zabawne. I potrzebują mojej uwagi, ale dziś jestem wypalona tymi żądaniami, wizją perfekcyjnej pani domu i matki-Polki. Zamiast tego wrzeszczę.

 

Małe kapciuszki w kwiatki zmierzają w moją stronę.

 

„Mamo?”
Cholera, znalazły mnie.
„Mamo, dlaczego siedzisz na podłodze?”
„Oj, nogi mi się załamały w kolanie, zobacz, widzisz? I musiałam usiąść na podłodze. Ale potrafią się naprawiać.”

 

Ale to nie nogi się załamały.
To ja.
Takie dni jak dziś, momenty jak ten, kiedy wszystkie moje strachy i paranoje wychodzą na zewnątrz, kiedy otaczają mnie i łamią, są trudne. Czuję, jakby wszystko, co robię, było dla innych, a to mnie wkurza. Bo nic dobrego już nie zostało dla mnie. Jakbym zniknęła po spełnieniu swojej roli.

 

Małe pulchne rączki z różowymi koralikowymi bransoletkami objęły znowu moją nogę. Wystarczyło to i głęboki wdech, by przypomnieć sobie, że to tylko chwila. Że nie wszystkie dni są takie. Że przecież rano małe bose stopy wygrzewały się obok mnie pod kołdrą, bo „mamusiu, miałam zły sen”. Mimo, że było za wcześnie bym wstała, przytulałam się mocno do tej małej słodyczy i miękkości. Wczoraj nawet zjedliśmy razem w czwórkę śniadanie. I było dobrze.

 

Mogę się łamać, ale nie złamać. Nie wiem jak poradzę sobie z macierzyństwem. Nie wiem nawet jak skończę dzisiejszy dzień. Może zacznę od tego śniadania?

 

Wstałam i nasypałam płatków do pustej miseczki.
„Już gotowe!”