Od serca

Jestem matką. Mam supermoc

Podobno każda matka ma supermoce. Powiem Wam jakie: staje się niewidzialna. Nie tylko jest tym, kto najrzadziej pojawia się na zdjęciach, bo a to w kuchni, a to sama trzyma aparat w ręku, ale także jej działania sprawiają, że jest niewidoczna. Zaraz wytłumaczę.

Zna cie to?

Idziecie odnieść kubek do zmywarki/zlewu, a po drodze podlejecie kwiaty, podniesiecie koc , ułożycie buty w szafce, zmyjecie garnek po mleku do zupy mlecznej, podniesiecie z podłogi 1364536543 małych zabawek z jajka-niespodzianki albo klocków. O stadzie miśków moich dziewczynek nawet nie wspomnę – ostatnio zasnęły po śniadaniu na kanapie ze swoimi 24 Pokemonami z pluszu! Drzemki są podobno zdrowe, więc je zostawiłam. Potem składanie czy prasowanie prania, zrobienie kolejnego, bo choć samo się robi, to się samo nie załaduje, nie włączy, nie wywiesi i nie ściągnie ze sznurka. W międzyczasie zlew znowu zapełnia się naczyniami, zmywarka kubkami i łyżeczkami po jogurcie, zabawki wypełzają z pokoju. I tak do wieczora. A wtedy wraca on i zastanawia się, czemu w domu taki bałagan, bo wkracza do salonu kiedy te cholerne klocki dalej leżą i czekają na jakąś zabłąkaną stopę, by zaatakować. Chowasz je (znowu!) i boisz się iść do łazienki wziąć prysznic, bo pewnie od razu przetrzesz lustro i poukładasz płyny na półce. No pewnie że znacie!

Syzyfowa praca

Tak samo jest z innymi żałosnymi rzeczami w domu. To ja cierpliwie poprawiam dywaniki, od tych w pokoju dzieci, który podgina się notorycznie na rogu, po te łazience. To ja podnoszę poduszki i koce (już nie tak cierpliwie za n-tym razem), kiedy dzieci używają ich do budowy wszechobecnych fortów lub po prostu rzucają je dla radości z rzucania miękkiej materii w przestrzeń. To są rzeczy, które robi każda mama. To są rzeczy, których nikt nie zauważa. A po chwili to niezauważenie staje się uciążliwością dla duszy. Czuję się daremna. Czuję, że nie mam znaczenia. Czuję, że nikt nie dba o Mój czas i umiejętności. I to boli. Jak tego Syzyfa co kamień dzień w dzień turlał pod górkę… Tyle, że on miał taką karę!

No ale to obowiązek!

Nie mam na myśli wielkich obowiązków. Nie mam nic przeciwko nim. Ja robię pranie. Namaczam, suszę, sortuję, składam i odkładam. Czyszczę łazienki – z przerażającą nieregularnością, ale robię to. To mi nie przeszkadza. No może czasem WC zostawiam chłopakom, brudzą, niech czyszczą. Zamiatam podłogi. Odkurzam. Sprzątam kuwetę świnek, kota, kupę psa. Nie odczuwam urazy do tych rzeczy. Bo to widać, nawet jeśli wymuszam pochwałę tekstem „Zobacz, starłam stół, jaki czysty! Rejestruj, a 5 minut będzie inaczej!”. Ten widoczny efekt nadaje tej pracy jakiś sens. Takie proste czynności, które pokazują, że kocham dzieci czy go. Bo dlaczego miałbym to zrobić? Ja przecież tego nie brudziłam, a po sobie szybko sprzątam.

Kogo chwalić za ten trud?

Jest pewna słynna historia o katedrach, o tym, jak znamy architekta, ale nie wiemy o cichych robotnikach, którzy rzeczywiście stworzyli piękno, które widzimy. To ma być metaforą poświęcenia macierzyństwa. Widzisz, nie potrzebuję potwierdzenia, że dobrze wykonałam porządek w kuchni. Ja po prostu wykonuję moją pracę, a to tworzy piękno. Czy to jest moja praca? Prawdopodobnie. Ale nie proszę, żeby tego wcale nie zauważać. Proszę, by ktoś pochylił się czasem nade mną, nad każdą matką, która wyłowiła paczkę kredek z miski dla psa i powiedział: „Dobrze sobie radzisz, mamo”. A może: „Widziałem dzisiaj, jak sortowałaś skarpetki dla nas wszystkich. Jesteś bohaterką tego domu”.

Sama chciałaś!

Te moje wywnętrzenia prawdopodobnie brzmią marnie dla niektórych osób. Sama chciałaś, mamuśka – powiecie w komentarzach – oto, co dostajesz, kiedy decydowałaś się na bycie mamą w domu z małymi dziećmi. Może tak jest. Ale po prostu nie mogę wysilić się na samopochwałę, kiedy znowu podnoszę mokry ręcznik z podłogi w łazience, włączam pełną zmywarkę czy sortuję skarpetki (chyba mnie one muszą przerażać!). To nie jest tak, że te zadania są ciężkie, wyczerpujące, może trochę monotonne. Chodzi o to, że moja rodzina albo nie wie, że to robię, albo przyjmuje za pewnik, że to zrobię. Żadna z tych opcji nie jest szczególnie pocieszająca.

Moja moc – niewidzialność

Kiedyś była akcja Niewidzialna ręka. Harcerze pomagali altruistycznie innym, dziś nazywalibyśmy to wyzwaniami czy chellange’ami. No więc moim wyzwaniem jest codzienne podnoszenie tych cholernych ręczników, układanie butów. Jak wynoszę śmieci, to ze wszystkich koszy, jak odkurzam, to cały dom, jak zmywam to wszystko, a nie tylko ulubiony kubek. Układam ubrania dla dzieci, w tym piżamę, aż do bielizny, którą muszę upewnić się, że ma odpowiedni rozmiar. Odkładam lekarstwo po tym, jak wszyscy skończymy chorować. W rzeczywistości dwa razy w roku przeglądam apteczkę i upewniam się, że żadne nie wygasło, a następnie sporządzam listę potrzebnych nam produktów. Upewniam się, że dzieci mają krem przeciwsłoneczny i ulubione przekąski. Na tyle robię to mechanicznie, że na wyjeździe wakacyjnym notorycznie kupowałam soki dla nich tylko, a dla siebie zapominałam. Robię wszystkie te rzeczy i wszystko jest niewidoczne. Większość mojego dnia jest niewidoczna i nikt nie może o tym powiedzieć. „No pics, no evidence!”. Czy to właśnie oznacza być matką? Czy to właśnie oznacza kochać? Będę tu całkowicie szczera – ta część jest do dupy.

Help?

Próbowałam powiedzieć o tym mężowi. Wydawało się, że rozumie. Powiedział mi, że nie powinnam się tak denerwować, gdy widzę bałagan. Tyle, że mnie sam bałagan nie denerwuje, a myśl, że to ja muszę go kurcze będę go czyścić. Zalecił, aby poćwiczyć mówienie „Nie mój bałagan” i zachęcanie dzieci do robienia tego. Ja również. Próbuję. I to trochę pomaga. Tylko dzieci niekoniecznie zadowolone, że darmowa sprzątaczka się popsuła. A przecież nie chciałabym im zabierać dzieciństwa na układanie, sobót na sprzątanie.

Odłożyłam właśnie pozostawione na stole długopisy. I czekam, aż ktoś, ktokolwiek, zauważy. Was zauważają?