Moje dziecko nie jest moim całym światem
Ostatni raz byłam w pracy, takiej biurowej, ponad 5 lat temu. Jeszcze jakiś czas temu tęskniłam za poranną kawą przy biurku, rozmowami podczas przerwy śniadaniowej, ploteczkami. Teraz już nie. Jestem mamą, która siedzi w domu. To tak samo nietrafione sformułowanie jak urlop macierzyński – wiadomo, że w domu się nie siedzi, a na macierzyńskim nie odpoczywa jak na urlopie. Skoro siedzę w domu (w domyśle: i nic nie robię), to przy każdej nadarzającej się okazji słyszę od znajomych, nieznajomych i rodziny, czy bym wreszcie do pracy się nie wzięła, bo przecież dzieci nie mogą być całym moim życiem.
Kochani!
Moje dzieci nie są przedłużeniem mnie samej. Nie czuję, że ich spełnione marzenia są tożsame z moimi. Mój syn to nie mój cały świat, a moje córki nie są kopiami moich pragnień. To niezwykle ważne istoty w moim życiu, jestem za nie odpowiedzialna. Kocham je chyba bardziej niż siebie, bo to im zawsze kupuję pączki w cukierni, a o sobie zawsze przypomina mi się jak odchodzę od kasy. Być może dlatego moja figura jest niczego sobie. Od kiedy pojawiły się na świecie każda decyzja, jaką podejmuję, jest skalkulowana z wpływem, jaki wywoła w życiu moich dzieci. Ale one to nie ja.
Mam swoje marzenia, nadzieje, aspiracje i dążenia, które nie wiążą się w żaden sposób z dziećmi. Część z nich pochodzi jeszcze z czasów, kiedy nawet nie myślałam o dzieciach i założeniu rodziny. Istniały we mnie od zawsze, a pojawienie się potomków sprawiło, że tylko bardziej się wyostrzyły lub ewoluowały.
Każdy dzień
Lubię każdy dzień życia z moimi dziećmi. Te gorsze, w szpitalu czy podczas ich choroby, kiedy mają problemy i kiedy zwyczajnie mają mnie dosyć, i te lepsze, kiedy tulimy się do siebie podczas oglądania filmów (np. o psach czy kotach albo japońskich animacji), chrupiemy razem popcorn i zaśmiewamy do łez z kwestii bohaterów bądź płaczemy razem z nimi. Choć nie lubię zabawy w piaskownicy, lubię patrzeć jak one się w niej bawią. Lubię to moje macierzyństwo.
Cześć, jestem mamą…
Uważam za poniżające, protekcjonalne i niewłaściwe, aby uważać, że cała tożsamość czy to kobiety czy mężczyznom pochodzi od bycia rodzicem. Wiem skąd się wziął mit, że matka to już nie kobieta, tylko 100% matki. Całe pokolenia rodziców żyły poświęcając swoje marzenia i sny , pieniądze i siły, cały swój czas w imię dobra rodziny. Czyż i dzisiaj szybciej nie kupisz dziecku butów czy koszulki zamiast sobie? Czyżby dziecko było ważniejsze?
Poświęcam…
Poświęcam sporo czasu i energii na to, by widzieć uśmiech na ustach dzieci. Zamieniłam się w taksówkę, która podwozi je na zajęcia dodatkowe – tak jak kiedyś robiła to moja mama, zapewniając mi korepetycje z angielskiego, którego nigdy nie było mi dane uczyć się w szkole. Ale daleka jestem od stwierdzenia, że ja się nie liczę. Raz na jakiś czas zamiast zafundować im kolejną zabawkę kupuję sobie książkę. Nie każda zaoszczędzona złotówka trafia na ich konto oszczędnościowe, bo chciałabym pewnego dnia odwiedzić Machu Picchu. Jak Arti był mały lubiłam wymknąć się z domu kiedy już zasnął pod okiem taty i spacerować czy zrobić w ciszy i spokoju zakupy – dziś robię to zamiast wgapiania się w telefon kiedy czekam przed salą treningową na Kinię czy Artiego. Wszystkie te małe rzeczy robię dla siebie. To one sprawiają, że jestem sobą nawet jako mama siedząca w domu.
A Ty?
Masz znaczenie. Twoje marzenia i pragnienia są ważne, a cele mają sens. Dzieci też są ważne, jasne, ale Ty także i to nie tylko jako rodzic. Powiedz synom / córkom / ich partnerom w przyszłości, że mają znaczenie i przestań uwieczniać szkodliwy mit rodzica poświęcającego się, który nic nawet dla siebie samego nie znaczy.
Fot. Hans Splinter, CC BY-ND 2.0